Krótka historia Iraku - rozmowa z arabistą, profesorem Markiem Dziekanem
Rozmawiała Miłada Jędrysik2003-02-24, ostatnia aktualizacja 2003-02-24 17:41
Saddam Husajn w świecie arabskim, szczególnie dla ulicy arabskiej, jest wielkim bohaterem. Dlaczego? Bo był w stanie przeciwstawić się wojskom z zewnątrz. Saddam często kpi w swoich przemówieniach, pytając: - Gdzie jest teraz pani Thatcher, gdzie jest Bush senior? Oni ze mną walczyli, ale ich już nie ma, a ja dalej rządzę
Miłada Jędrysik: Po przeczytaniu Pańskiej „Historii Iraku” można odnieść wrażenie, że Irak miał dosyć nieszczęśliwe dzieje - przeżył stulecia pod obcym panowaniem, a konsekwencje tego do dziś są boleśnie odczuwane.
Prof. Marek Dziekan: Od chwili upadku Bagdadu w 1258 r. ziemie te zajęły dynastie mongolskie i zaczęło się obce panowanie w Iraku, które praktycznie trwało do obalenia ustanowionego przez Brytyjczyków króla i powstania republiki. Czyli do 1958 r. Wtedy Irak na nowo stał się niepodległy, ale był tworem kalekim i skazanym na klęskę. Gdy podczas I wojny Anglia i Francja wymyślały sobie Bliski Wschód na gruzach imperium osmańskiego, zrobiły coś, czego nie wolno było robić, coś, czego nie zrobił żaden z najeźdźców - ani Mongołowie, ani osmańska Turcja. Podzieliły cały region według własnego uznania, nie zwracając w ogóle uwagi na podziały wewnętrzne. Chodziło im raczej o wielkość stref wpływów, częściowo o bogactwa naturalne, a czasem nie wiadomo o co.
Granice Iraku i innych państw Bliskiego Wschodu wyglądają na mapie często jak narysowane pod linijkę.
- Obszar Iraku odpowiada mniej więcej dawnym wilajetom (gubernatorstwom) osmańskim. Ale za czasów osmańskich nie było to jedno scentralizowane państwo. Pasza Bagdadu był umownie zwierzchnikiem paszy mosulskiego i basryjskiego, ale to była raczej tradycja niż praktyka.
Na tym niewielkim kawałku ziemi żyją nie tylko różne ludy: Arabowie (lud semicki), Turkmeni (pochodzenia tureckiego) i ludy pochodzenia irańskiego, przede wszystkim Kurdowie. Na to nakładają się złożone podziały religijne - Kurdowie są sunnitami albo jezydami, wyznawcami synkretycznej religii łączącej elementy chrześcijaństwa, islamu i zoroastryzmu. Większość Arabów to szyici, ale ważniejszą rolę zawsze odgrywała mniejszość sunnicka.
Dlaczego Brytyjczykom zależało na delcie Tygrysu i Eufratu? Chodziło o bogactwa naturalne?
- Irackie złoża ropy odkryto dopiero w 1928 r. To był jednak teren strategiczny ze względu na Indie i południowe rubieże Rosji, kolejnego państwa, które próbowało odgrywać rolę na Bliskim Wschodzie. Al Basra na południu była ważnym punktem handlowym, Tygrys i Eufrat znaczącymi szlakami komunikacyjnymi. Brytyjczycy chcieli wykopać kanał między tymi rzekami, by mieć szlak wodny z Zatoki Perskiej do Morza Śródziemnego.
Na konferencji w San Remo w 1920 r. Brytyjczycy uzyskali w Iraku władzę mandatową, ale nie zostali tam przychylnie przyjęci.
- Nam się wydaje, że jeśli przyjdziemy kogoś wyzwolić, to zostaniemy dobrze przyjęci. Tak myśleli Brytyjczycy, ale okazało się, że w wielu bitwach, które staczali z armią osmańską, Irakijczycy byli po stronie tureckiej. Uważali, że lepszy swój gnębiciel niż obcy. Z jednością muzułmańską jest różnie, ale w sytuacjach kryzysowych okazuje się istotniejsza niż poczucie bycia narodem. To zresztą my narzuciliśmy Bliskiemu Wschodowi pojęcie narodu. Cywilizacja arabsko-muzułmańska opierała się na ummie, czyli wspólnocie wyznawców. Nieważne, czy jest się czarnym, żółtym czy zielonym, ważne, na ile jest się człowiekiem wierzącym. Państwa narodowe tu nie istniały. Irakijczyk, Syryjczyk to wszystko terminy, któreśmy narzucili. To byli po prostu Arabowie.
Często mnie pytają: - Dlaczego oni ciągle ze sobą walczą? Nie pamiętamy o kolonializmie. Wiele razy słyszałem, że nie ma już żadnego kolonializmu. Nie ma, ale konsekwencje są wciąż żywe. Powstały dziwne państwa, granice rysowane pod linijkę przecięły koczowiska i wsie na połowę. Jeśli plemię przejdzie na zimowe koczowisko, naruszy granicę i jest podstawa do konfliktu.
Ale te państwa istnieją już prawie sto lat. Czy nie wykształciła się żadna świadomość narodowa? Pierwszy król Iraku Fajsal został zainstalowany przez Brytyjczyków, ale zamordowany przez puczystów w 1958 r. jego wnuk Fajsal II przez wielu Irakijczyków jest wspominany z nostalgią.
- Poczucie tożsamości narodowej jest bardzo słabe. Irakijczyk czuje się albo Arabem, albo Kurdem, bo przecież oprócz Arabów mieszkają tam cztery miliony Kurdów.
Jednak w wojnie irańsko-irackiej zamieszkujący południe szyici lojalnie walczyli przeciw szyickiemu Iranowi; nie opowiedzieli się po stronie szyickich pobratymców z Iranu.
- Szyizm nie jest zjawiskiem jednolitym. Szyici iraccy są Arabami, irańscy Persami. Trudno oczekiwać, żeby nagle Arabowie solidaryzowali się z Persami, tym bardziej że konflikt irańsko-arabski trwa tysiące lat.
Choć szyici stanowią większość, elita w Iraku to sunnici. Zajmują najważniejsze stanowiska w armii, we władzach. Dlaczego?
- Sunnici byli klasą rządzącą i za arabskich kalifów, i w imperium otomańskim. Dopiero na początku XX w. w szyizmie zaczęły się rodzić ruchy, które popierały przejmowanie władzy przez szyitów. Wcześniej zawsze byli opozycją, poza Iranem, gdzie dynastia Safawidów w XVI w. wprowadziła szyizm jako religię panującą. To taki specyficzny kwietyzm, ideologia biernego oporu. Pierwszym przypadkiem wyraźnego oporu irackich szyitów było powstanie antybrytyjskie w 1920 r. poparte przez alimów, czyli uczonych szyickich.
Nierozwiązywalnym problemem Iraku, ale także Turcji i Iranu, są Kurdowie. Mocarstwa nie stworzyły Kurdystanu i ta decyzja do dziś jest źródłem destabilizacji regionu.
- Kurdowie to problem nie do rozwiązania. Nie można żądać od Turcji, by oddała jedną trzecią terytorium. Nie można wykluczyć, że po upadku Saddama iraccy Kurdowie zaczną myśleć o niepodległości i gdyby powstało ich państwo na północy Iraku, Kurdowie tureccy również zażądaliby niepodległości. Z drugiej strony, dążąc do członkostwa w Unii Europejskiej, Turcja nie może wykonać pewnych ruchów wobec Kurdów. To zresztą przyczyniło się do polepszenia bytu Kurdów w Turcji, bo dotąd tak naprawdę tam im było najgorzej.
Kurdowie w Iraku zawsze mieli stosunkowo dobrą sytuację. Kurdyjski jest drugim językiem urzędowym; konstytucja mówi, że naród iracki składa się z Arabów i Kurdów; narodowy strój kurdyjski był rzeczą normalną na ulicach Bagdadu. Rozwijała się literatura kurdyjska, oczywiście na tyle, na ile pozwalała cenzura, ale podręczniki do kurdyjskiego można było kupić w każdej księgarni. Było radio i telewizja w języku kurdyjskim.
Ale Saddam zgotował Kurdom los tragiczniejszy, niż był ich udziałem w Turcji. W 1988 r. podczas kampanii przeciwko Kurdom spiskującym jego zdaniem z Iranem użył gazów bojowych. Zginęły tysiące ludzi.
- Nie powiedziałem, że polityka Bagdadu wobec Kurdów była godna uznania. Chciałem zwrócić uwagę na to, o czym się zapomina, podkreślając tylko złe strony.
Brytyjczycy próbowali wprowadzić w Iraku demokrację, ale to nie działało. Rządy zmieniały się jak rękawiczki, aż w końcu zmęczeni tym wojskowi, a potem działacze partii Baas dokonywali zamachu stanu. Skończyło się dyktaturą Saddama.
- To nie było społeczeństwo takie jak współczesne społeczeństwa zachodnie. Znaczącą rolę grały interesy plemienne i rodowe; klany próbowały wprowadzić swoich przedstawicieli na najwyższe stanowiska. Tak naprawdę w żadnym kraju muzułmańskim nie udało się wprowadzenie demokracji.
USA uważają, że pokonają Saddama i zainstalują władze wojskowe co najmniej na półtora roku. Zostaną przywitani jako okupanci czy wyzwoliciele?
- Raczej jako okupanci. W świecie arabskim władze niektórych państw zgadzają się na obecność Amerykanów, ale ulica jest przeciwko temu. Irakijczycy będą walczyć nie z powodu propagandy czy strachu przed służbą bezpieczeństwa. Będą walczyć o swój kraj.
Kierowanie się naszymi zasadami myślenia w układaniu polityki z Bliskim Wschodem nie jest najszczęśliwsze. Podczas poprzedniej interwencji w Iraku USA zwracały się o pomoc do innych państw arabskich, które czuły się zagrożone przez Saddama. Te państwa wcale nie były chętne, by pomagać Ameryce, choć pod naciskiem się na to godziły. Wspólnota muzułmańska, która czasem się rozpada, w innych momentach jednak dochodzi do głosu, zwłaszcza gdy zagrożenie przychodzi z zewnątrz.
W krajach arabskich elity rządzące przyjaźnią się z USA, bo muszą, a lud jest antyamerykański. Czy wojna w Iraku jeszcze zradykalizuje ulicę?
- Wszystko na to wskazuje. W świecie arabskim Saddam szczególnie dla ulicy jest wielkim bohaterem. Dlaczego? Bo przeciwstawił się wojskom z zewnątrz. Saddam często kpi sobie, pytając: - Gdzie jest pani Thatcher, gdzie jest Bush senior? Walczyli ze mną, już ich nie ma, a ja rządzę.
To przemawia do ludzi. Od momentu, gdy Europejczycy zaczęli się wtrącać w sprawy Bliskiego Wschodu, a zwłaszcza od wybuchu konfliktu izraelsko-palestyńskiego, do którego USA mają taki stosunek, jaki mają, zawsze będą postrzegane jako największy wróg świata muzułmańskiego i arabskiego. Nieważne, co zadeklarują poszczególne rządy. Elity też dzielą się na prozachodnich i fundamentalistów. Fundamentalizm nie wyszedł z dołu, ale z góry, od elit.
USA planują, że po 18 miesiącach władzę przejmie opozycja na emigracji. Emigracja jest skłócona i słaba, nie ma wpływów w kraju.
- To wynik polityki Bagdadu. Metody inwigilacji są doskonale rozwinięte, co jest zresztą tradycją ciągnącą się już od czasów Abbasydów.
Opozycyjny Iracki Kongres Narodowy to 50 ugrupowań. Są szyici, Kurdowie, komuniści, monarchiści, republikanie i kilkudziesięciu liderów, wśród których przewodzący kongresowi Ahmad Szalabi wcale nie jest powszechnie uznawany za przywódcę. Kongres jest dotowany przez USA i inne kraje zachodnie, a zatem polityk z tego kręgu pojawiłby się w Iraku już z etykietką zdrajcy. Ugrupowania szyickie mają dość duży posłuch; szyickie oddziały al Badr działają w Iraku cały czas, wzniecają większe czy mniejsze ruchawki. Wysłannicy kursują między Teheranem, gdzie jest siedziba ugrupowania szyickiego, a Irakiem. Tyle tylko że przywódca szyitów ajatollah al Hakim jest za utworzeniem w Iraku państwa muzułmańskiego. To spotka się z oporem ugrupowań świeckich, nie zgodzą się też Amerykanie.
Obawiam się, że interwencja USA spowoduje dezintegrację kraju na trzy części - szyicką, sunnicką i kurdyjską - albo tylko dwie - arabską i kurdyjską. To zdestabilizowałoby region.
Saddamowi udawało się utrzymywać Irak w ryzach, ale czy uda się to innym? Tym bardziej że z demokracją na Bliskim Wschodzie jest bardzo ciężko.
A czy islam jest do pogodzenia z demokracją? Coraz częściej i na Zachodzie, i wśród teologów muzułmańskich słychać głosy, że nie.
- Islam nie jest religią, którą można zepchnąć do domowych pieleszy. Zawsze był ściśle związany z polityką, z życiem społecznym. Błędem jest argumentowanie, że chrześcijaństwo też kiedyś miało większe znaczenie, a teraz jest sprawą prywatną każdego człowieka. W chrześcijaństwie nigdy nie istniały takie formy władzy jak w islamie. Prawo dane od Boga w chrześcijaństwie nigdy nie było powszechnie obowiązujące, a jeśli nawet, to na ograniczonych obszarach. Prawo muzułmańskie obowiązuje wszędzie i na nim, przynajmniej teoretycznie, ma się opierać państwo w islamie - państwo stworzone przez Boga, bo wynikające ze świętego prawa uznawanego za naturalne. Prawo muzułmańskie jest totalne. Jest taki argument, nie wiem, czy jest słuszny, natomiast sprawia wrażenie bycia słusznym w kontekście zdarzeń, z jakimi mamy do czynienia w świecie muzułmańskim. Teologowie fundamentalistyczni mówią: nie da się połączyć państwa muzułmańskiego z demokracją, socjalizmem czy kapitalizmem, bo jest ono stworzone przez Boga, a tamte zjawiska to dzieło człowieka.
To jak świat muzułmański wyobraża sobie idealne państwo i idealnego władcę?
- Idealnym władcą był prorok Mahomet. W państwie muzułmańskim to nie ludzie sprawują władzę, są tylko delegowanymi przez Boga zarządcami prawa. To sformułowana przez fundamentalistów teoria hakimii, tzn. sprawowania władzy przez Boga. Teologowie często wskazują, że zawiera elementy charakterystyczne dla demokracji, tzn. równość wobec prawa, istnienie ciał doradczych jak szura, czyli rada konsultacyjna, która została stworzona już przez Mahometa i mówi się o niej w Koranie. Tak wygląda ideał istniejący jednak bardziej w teorii niż w praktyce, bo poza czasami Proroka nigdy nie został wprowadzony w życie.
Dwie współczesne próby stworzenia takiego państwa zakończyły się fiaskiem - odizolowany Iran jest w zapaści gospodarczej, ma problemy z narkomanią i prostytucją, narasta sprzeciw wobec władzy kleru. O rządach talibów w Afganistanie lepiej nie mówić.
- To, co talibom wydawało się prawem muzułmańskim, było dalekie od ortodoksji. Elementy szarijatu wymieszano tam z warstwą lokalnego prawa zwyczajowego, przedmuzułmańskiego. Ograniczenia i zakazy talibów nie miały nic wspólnego z Koranem.
Z Iranem to nie jest takie proste. Irańczycy sami obalili szacha, bo nie podobało się im to, co robił, całkowity sekularyzm wprowadzany na siłę. Ale okazało się, że skrajny fundamentalizm też nie jest rozwiązaniem.
Dlatego niektórzy teologowie próbują powiązać współczesność z islamem. Początek tego prądu to koniec XIX w., tzw. modernizm muzułmański. Takie postacie jak Dżamal ad Din al Afghani (zm. 1897), filozof i teolog, twórca nurtu zwanego panislamizmem, czyli jedności wszystkich muzułmanów, czy Muhammad Abduh (zm. 1905), jego uczeń i współpracownik, próbowały brać z Zachodu to, co można zastosować w świecie muzułmańskim, przede wszystkim technologie. Całkowita sekularyzacja nigdzie się nie powiodła. W Turcji, której próbowano narzucić świeckość, dziś następuje odrodzenie nurtu muzułmańskiego.
Fiasko tych ideologii przyczyniło się do radykalizacji ugrupowań muzułmańskich, bo sekularyści obiecali: będzie tak jak na Zachodzie, a okazało się, że nie może być tak samo, zarówno od strony ekonomicznej, jak i ideologicznej. W świecie współczesnym nie można się izolować, wprowadzać niedostosowanych do współczesności zasad ekonomii muzułmańskiej. Ale można szukać drogi pośrodku.
Jak Zachód powinien się zachowywać wobec krajów muzułmańskich, żeby uniknąć błędów słonia w składzie porcelany? I jak jednocześnie stać na straży praw człowieka?
- Musimy z nimi rozmawiać i próbować zrozumieć ich kulturę. Oni wiedzą o nas dużo więcej niż my o nich. Ich wiedza, owszem, zawiera bardzo dużo stereotypów. Czasami włosy od nich stają dęba na głowie, ale im też włosy stają dęba, kiedy słyszą nasze stereotypy. Trzeba je zwalczać.
Muzułmanie są przekonani, że świat zachodni odszedł od Boga. To oskarżenie jest dużo ostrzejsze, niż nam się wydaje, bo w ich świecie przecież nie ma nic bez Boga. Nie istnieje pojęcie ateisty. Człowiek rodzi się muzułmaninem, musi wierzyć w Boga, bo Bóg jest. Jeśli nasza cywilizacja odchodzi od form religijnych, staje się domeną szatana.
My często dosłownie odczytujemy arabską retorykę, typową dla tej kultury. Bardzo mnie bawi, gdy Saddam mówi: "Rozniosę w pył wasze wojska", a potem ktoś zaczyna porównywać zasoby wojskowe Iraku i USA i konkluduje, że Saddam nie ma szans.
Niektóre nasze działania mogą wywrzeć skutek wprost przeciwny. Nie można na przykład, chcąc budować poparcie w tamtych krajach, wysyłać tam kobiet żołnierzy. To można zrobić w Libii, gdzie kobiety służą w armii, ale nie w Arabii Saudyjskiej, gdzie panuje skrajnie ortodoksyjna forma islamu. Wiem, że racje polityczne, ekonomiczne bywają niezwykle istotne, ale czasem arabistów, islamistów, czyli badaczy islamu, warto posłuchać, bo mogą mieć rację.
*Prof. Marek Dziekan jest wykładowcą w Katedrze Badań Wschodu Uniwersytetu Łódzkiego i w Zakładzie Arabistyki i Islamistyki UW, autorem wydanej właśnie "Historii Iraku".
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment